Nie wiem jak inaczej wytłumaczyć, dlaczego obejrzałam do końca ten...ten film :)
Pierwsze sceny z pociągiem nie zapowiadają jak beznadziejna będzie to produkcja. Ale trzeba przyznać - zebranie w jednym filmie tak dużej liczby marnych aktorów to coś, co zasługuje na uznanie :) Co jeden (jedna) to gorzej, niektórzy wszystkie kwestie wypowiadali z tą samą miną, po wyłączeniu dźwięku trudno byłoby rozpoznać czy bohater mówi "zejdźmy do piwnicy" czy "zaraz ich skopiemy" :) Dialogi to osobny temat, ale nie będę zdradzać szczegółów, nie będę psuć przyjemności tym, którzy zechcą obejrzeć ten katastrofalny, pardon, katastroficzny film. Moja ulubiona scena to ta, w której facet z bronią szuka po garażu babeczki, nie posiadającej broni palnej, a jedynie torebkę. I co robi ten groźny przestępca? Skrada się pomiędzy samochodami, czai przy ścianie, zachowuje jakby za przeciwnika miał Johna McClane'a ze "Szklanej pułapki". A babce i tak udaje się go zdzielić miotłą przez łeb. Komedia :)
Mogę z czystym sumieniem polecić "Zabójcze promienie" tym, którzy potraktują go jako komedię lub poradnik jak nie robić filmów katastroficznych. I masochistom, oczywiście :)